W dzieciństwie Wilkowo było dla mnie krainą półmityczną. Z opowieści mamy wynikało, że to mała wieś na krańcu dróg. Dalej nie było już nic- tylko pola, lasy i zagubine gospodarstwo Pani Ajowej. Dziadkowie z rodziną mieszkali w wiejskiej szkole, której dziadek był kierownikiem. Babcia organizowała występy i spotkania w dużej auli, a dziadek był dla wszystkich doradcą. Księdza we wsi nie było, bo i brakowało kościoła. Jedyne święte miejsce w Wilkowie to skrzyżowanie dróg, gdzie stała kapliczka, przy której raz do roku odbywały się nabożeństwa majowe. Dzieci na wsi nie miały łatwo, wszyscy musieli uczyć się i pomagać w gospodarstwie. W wolnym czasie wilkowska dzieciarnia wymykała się nad rzekę lub wycinała numery sąsiadom. Wujek Zenek, jako najstarszy miał oddzielny pokój- małe laboratorium na strychu szkoły. Inne dzieciaki mieszkały w jednej sypialni, choć w domu dwa pomieszczenia stały puste- jedno z konieczności- duża klasa, a drugie to pokój paradny, zawsze wysprzątany i używany tylko od święta. Dziś w dawnej wilkowskiej szkole mieszkają dwie rodziny. Budynek ma się dobrze, a pokój paradny nadal pełni funkcję odświętnego salonu.
Cały poranek załatwiałam sprawy-nie-znoszące-zwłoki. Pokój już
prawie wynajęty, książki do biblioteki oddane, nowy plan zajęć
wpisany w kajet. Teraz czas na relaks i w ramach tegoż siedzę,
myślę i poczytuję magazyn kulinarny. Zastanawiałam się nad
projektem modernizacji naszej przystaniowskiej stodoły, aż tu nagle
spomiędzy przepisów na zupy i buliony wyłania się przepiękna
stodolana inspiracja! Kulinarny off-road zaprowadził mnie do Stodoły
Wszystkich Świętych. Cóż to za miejsce! Mazurski stuletni budynek
przeniesiony na mazowiecką wieś i odważnie przekształcony w
rozświetlony rustykalno-nowoczesny dom gościnny. Prowadzą go dwie
dziewczyny po ASP, ale po cóż się rozpisywać skoro można
wszystko zobaczyć tu:
http://www.oczyszczalniamiejsce.pl/index1.html
http://www.oczyszczalniamiejsce.pl/index1.html
zdjęcia z: http://bryla.gazetadom.pl
Ostatni poranek nad jeziorem i ostatni spacer z psem. O 6 rano na wsi jest przepięknie, nawet jeśli mgła wszystko zasłania i prawie nic nie widać. Potem tylko 5 godzin jazdy i świat zmienia się o 180 stopni. W wielkim mieście życie nabiera tempa, a myśl o domu na wsi nagle urasta do rangi nostalgicznych wspomnień. Gdańsk jest cudnym miejscem, gdzie spotyka się mądrych i dobrych ludzi. Jest jednak taki czas przejściowy kiedy trzeba znaleźć nowe mieszkanie, ulokować się w nowym roku akademickim i wpaść w wielkomiejski rytm. Wtedy czasem chce się wracać do Przystani, ale już za chwilę zaczynają się zajęcia, projekty, spotkania ze starymi znajomymi i wszystko nabiera kolorów.
Kiedy spotyka się człowieka z pasją,
warto porozmawiać z nim, zarazić się entuzjazmem i dać się
ponieść jego twórczej energii. Niedawno miałam okazję spotkać
się z taką osobą- fotografką mieszkającą na Mazurach- Moniką
Ekiert Jezusek (Monalli).
W małym miasteczku tworzy zdjęcia
niezwykłe, wymykające się ramom czasu i przeciętnej wyobraźni.
Jak wpada na pomysły, które realizuje podczas sesji? Skąd bierze
się teatralna rzeczywistość jej zdjęć? Nie zapytałam wprost,
ale widziałam Monikę przy pracy- energia i pasja z jakimi działała
mówiły za nią. To chyba umiejętność słuchania, wrażliwość
na ludzi i ogromna wyobraźnia sprawiają, że zdjęcia Monalli są
jedyne w swoim rodzaju. Blog Monalli
Jak wielkiej pasji i siły trzeba, by zrezygnować z wygodnego życia w wielkim mieście, znaleźć starą szkołę na wsi, przeprowadzić się i przywrócić jej życie? Jeszcze kilka lat temu mieszkańcy Wesołowa słysząc, że ktoś kupił budynek dawnej szkoły, radzili, by wyburzyć wszystko i postawić dom na nowo. Właściciele na szczęście nie posłuchali tych rad i nie dali namówić się na żadne rozbiórki. Odnowiony budynek z 1918 roku zachował swój nieprzeciętny charakter i zyskał nowy rustykalno-orientalny wystrój wnętrz. Pasja właścicieli, ogromny wkład ich serca i pracy sprawił, że sale dawnej szkoły znów wypełniły się śmiechem, gwarem i gośćmi. Pani Ewa od lat związana jest z Indiami- stąd orientalne meble i warsztaty jogi odbywające się w Wesołowie co lato. W tym domu na wzgórzu panuje genialna atmosfera: pachną drewniane podłogi, na rozgrzanej kuchni kaflowej suszą się jabłka, po podwórku chodzi pies (bardzo przyjaźnie nastawiony do świata). Mam nadzieję jeszcze kiedyś odwiedzić ten dom i poczuć jego dobrą aurę.
Gdybym kiedyś miała okazję stworzyć film, pewnie inspirowałabym się J.J.Kolskim - moim od zawsze ulubionym reżyserem. Wciąga mnie magia, prostota i wiejski nierealizm jego obrazów. Filmy nie są skomplikowane. Pokazują człowieka w całej niewinności jego istoty, z marzeniami, wspomnieniami i uczuciami. Świat u Kolskiego jest piękny w szczegółach i w ogółach. Szeleszczą liście, śpiewają ptaki, scenografie są malarskie. Wnętrza i krajobrazy są równie ważne jak gra aktorów. Pewnego letniego ranka dowiedziałam się, że Kolski przyjeżdża do nas na Mazury, mieszka w Stawkach- 3km od nas i kręci ,,Wenecję" w pałacu w Jegławkach. Ucieszyłam się ogromnie! Okoliczne dzieciaki podglądały ekipę filmową i każdy chciał zostać aktorem. Powstał kolejny piękny film Kolskiego, a mazurskie krajobrazy i pałac doczekały się uwiecznienia.
zdjęcie z: http://www.kinopodbaranami.pl
zdjęcie z: http://film.interia.pl
Pałac w Jegławkach
fot.Anna Gondek ANR
Jasminum
zdjęcie z: http://awuzet.wordpress.com
Historia kina w Popielawach zdjęcie z: http://www.dkf.pl/
Jańcio Wodnik zdjęcie z: http://www.alekinoplus.pl
Grający z talerza
zdjęcie z: http://www.filmpolski.pl
Zakochałam się. Kilka miesięcy temu wyjechałam na małą wycieczkę rowerową po okolicy i zobaczyłam ten dom na sprzedaż. Jest duży, ceglany, otoczony wielkimi dębami, kasztanami i sadem owocowym. Czasem kiedy widzę jakieś miejsce, czuję, że jest jak uszyte na miarę. Potrafię wyobrazić sobie wnętrza, dzieciaki biegające po ogrodzie, wielką kuchnię ogrzaną piecem i śmiechem przyjaciół. Z tej krainy szczęśliwości wyciąga mnie jednak mój roztropny chłopak, który owszem dostrzega piękno i potencjał tego domu, ale widzi także dziury w dachu i cenę jaką trzebaby zapłacić za wszelkie remonty i modernizacje. Oczywiście nie porwę się z motyką na księżyc, ale mam nadzieję, że znajdzie się ktoś kto ma wystarzczająco dużo fantazji i środków. Dom znajduje się w Stawkach. Jest częścią dawnego niemieckiego folwarku, który przed pierwszą wojną światową był najbogatszym gospodarstwem w okolicy. W 1947r. w ceglanym majątku umieszczono pięć rodzin przesiedlonych w ramach Akcji Wisła. Jeszcze rok temu mieszkała tam ostatnia właścicielka. Sympatyczna i pełna werwy starsza Pani, która zajmowała się ogrodem i sadziła piękne georginie. Dzisiaj dom czeka na nowego właściciela i bez opieki niszczeje. Trzeba chronić tekie ceglane domy, już tak wiele zniknęło z mazurskiego krajobrazu.
Nasza kuchnia to teraz zbiorowisko mebli i sprzętów, które przywędrowały do nas nie wiadomo skąd (od rodziny, przyjaciół, z innych dziwnych źródeł) Lubię nazywać taki wystrój eklektycznym, lecz każdy eufemizm ma swoje granice. Więc teraz już bez owijania w bawełnę. Nasza kuchnia potrzebuje poważnego remontu. Wszystko od nowa! Jest już cała wymierzona, a od jutra siadam i rysuję. Dziś jeszcze troszkę inspiracji.
zdjęcia z: http://www.countryliving.com/homes/